wtorek, 5 listopada 2019


Łk 19, 1-10

Chrystus przybywa do Jerycha. Do miasta, które Bóg kazał Mojżeszowi zburzyć. Miasto przeklęte. Miasto grzechu. Miasto zła, ciemności, śmierci. Dlatego miało zniknąć. Bóg nie chce zła. W czasach największego odstępstwa do Boga zostaje ono wzniesione na nowo. Właśnie tu przybywa Chrystus, jakby do centrum zła. Tu spotyka Zacheusza. Ten jest szefem celników. Celnicy, kolaboranci, współpracownicy Rzymskich okupantów. Z nich Rzymianie ściągali podatki, a oni z kolei mieli prawo ściągać sobie ze swoich rodaków. Tak więc Zacheusz był czymś w rodzaju urzędu podatkowego. Szefem lokalnej mafii, to on decydował kto ile i kiedy ma płacić. On miał wpływ na to jakie będą ceny towarów dzisiaj, kto i dlaczego dziś nie zarobi, a kto będzie miał na chleb. Ty mi się podobasz, więc nie zapłacisz, Ciebie nie lubię,. Ogolę cię do cna...Był szefem celników. A więc miał za sobą grupę „karków” którzy uspokajali wszystkich niezdecydowanych na płacenie. I to wszystko w majestacie prawa… I oto przybywa Chrystus… czyż nie było tam w ludziach nadziei że się coś wreszcie zmieni??? Ale Zacheusz się nie boi, owego przybywającego Sprawiedliwego Cudotwórcy, Proroka. Wręcz przeciwnie. On chce go spotkać. Dlaczego? Dlaczego ten niby tak bezduszny człowiek chce się spotkać z kimś dobrym, sprawiedliwym? Św Łukasz, który był zresztą lekarzem, opisał Zacheusza jako człowieka „niskiego wzrostu”. Może delikatnie chciał powiedzieć, bardzo grzecznie i z wielkim szacunkiem, że Zacheusz urodził się jako ktoś kogo czasem my w potocznym języku, w obraźliwy sposób nazywamy „karłem”. Taki człowiek często już od dzieciństwa może bardzo cierpieć. Albo może Św. Łukasz mówiąc „niskiego wzrostu” chciał powiedzieć że Zacheusz był słabszy niż inni, niezbyt przystojny, w czymś gorszy. On cierpiał I cierpi nadal. On od lat wysłuchiwał różne teksty na swój temat, komentarze, wyśmiewali go, obrażali, poniżali. Ktoś „inny” gorszy, śmieszny, mały, słaby … słowem odtrącony, poniżony, od początku na marginesie... co dzieje się w sercu takiego człowieka: „ja im pokaże, udowodnię im że się mylą. Udowodnię że jestem kimś, że mam swoja wartość, zmuszę ich by przeprosili!!!!” Czyż mu się nie udało? Znalazł sposób. Teraz pewnie żałują. Pokazał im kto tu jest słabszy! Ale on nadal cierpi. Rany, zapadają głęboko w serce. On jest samotny. „Z powodu tłumu nie mógł zobaczyć Jezusa,” sam próbuje się przedostać przez tłum, on jest nadal samotny. Nadal odtrącony, chociaż już jest „na fali” to jednak ciągle „malutki”. I oto przybywa Chrystus… czyż nie było tam w Zacheuszu nadziei że się coś wreszcie zmieni??? Oto przybywa prorok. Cudotwórca. Mąż Boży. Święty Sędzia. Podatnicy oczekują, że ten który złe duchy z ludzi wygania, temu który faryzeuszom obłudę wytyka, że przybędzie i powie: „Zacheuszu, przeproś, padnij na kolana przed ludem, oddaj pieniądze… liczą na to że ogień z nieba ów prorok ściągnie z nieba na okrutnika i trupem go położy i całą jego szajkę … A na co liczy Zacheusz? Czyż nie na to samo? Że weźmie Jego stronę . .. że wytknie im ich okrucieństwa, pokaże prawdę, zmusi by go przeprosili … tak to bywa….
… w sytuacji konfliktu często jesteśmy przekonani że mamy rację aż do tego stopnia, że dziwimy się dlaczego święty ogień nie spadł jeszcze nieba i nie poraził mojego wroga…!!! … wyczekujemy sprawiedliwość, sądnego dnia, momentu prawdy kiedy Bóg ukarze mojego krzywdziciela … opowiadanie o Zacheuszu przypomina starą prawdę – przemoc rodzi przemoc, kąsany gryzie, a poniżany kopie dwa razy tak mocno … I oto przybywa Chrystus…nie ważne kim jesteś, czy kąsasz, czy ciebie poturbowano, „Dzisiaj muszę wejść do Twojego domu. Dzisiaj u Ciebie muszę się zatrzymać...” niewiele razy Chrystus używa słowa „muszę” … Przypominam sobie, że mówi „muszę” kiedy mówi o krzyżu, o śmierci na Golgocie, o drodze do Jerozolimy na mękę. „Muszę ...” chodzi o historię zbawienia. „muszę...” wejść do Twojego domu czyli – ważne jest bym uzdrawiał twoje rany, twoją przeszłość i teraźniejszość, chce uczynić z Tobą historię twojego zbawiania, zaprosić cię do Paschy, czyli do przejścia od śmierci – od tego co cię zabija do zmartwychwstania. Czyli od tego co co cie poniżą, smuci, niepokoi, od nienawiści, złości, gniewu, od stanu w którym jesteś obrażona do przebaczenia, do wolności, do pokoju, do światła… muszę wejść, czyli przeprowadzić cię przez ten krzyż do życia. Do prawdziwego życia. Abyś przestał być najeżony jak jeż, gotowy do obrony przed światem, gotowy by zniszczyć drugiego…. Chcę zabrać cię w drogę, bys stała się śœiętą, byś stał się jeszcze lepszym człowiekiem, chce dać ci pokój. Uwolnic do złości i poczucia winy, uwolnić od ran i poczucia krzywdy, uwolnić od poniżenia. „„Dzisiaj muszę wejść do Twojego domu. Dzisiaj u Ciebie muszę się zatrzymać...” 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz